Miałam ci ja motek.
Motek intensywnie kojarzył mi się z makami, i słusznie nawet, gdyż był to motek Swing od Liloppi, jedyne 1600 m, o wdzięcznej nazwie Poppies Field i numerze 371.
Maki to ja kocham wielką miłością, odkąd znowu w krajobrazie pojawiły się pola usiane czerwonymi plamkami kwiatów dusza moja śpiewa i tańczy, samo kwiecie zaś kojarzy mi się z czerwcem i letnim przesileniem.
A zatem miałam motek, miałam skojarzenia, a to, czego nie miałam to WZÓR.
Wzór musiał być, co było dla mnie od początku oczywiste, pasujący i do maków, i do skojarzeń, i do przesilenia, i do łąk upstrzonych czerwonymi plamkami...
Słowem, taki wybór to łatwizna :D.
A jednak się udało! Sama nie mogłam w to uwierzyć, ale natrafiłam na wzór pasujący i do maków, i do letniego przesilenia. Wzór, co prawda, nazywa się Thistle (autorką jest Matka Dziergająca), ale dla mnie to były od początku maki.
Nabyłam rzecz drogą kupna i zaczęłam dziergać.
Ile mi to zajęło nie powiem, i nie dlatego, że wzór mnie przerósł czy co, bo nie przerósł, bardzo jest przyjemny w robieniu i bardzo przejrzyście napisany, ale okoliczności życiowe przerosły mnie zdecydowanie.
Na skutek tych okoliczności praktycznie przestałam dziergać/szyć/szydełkować/i wszystko inne na prawie rok (bo tych czterech chwytek do kuchni nie warto uznawać za dzierganie, co najwyżej za próbę nie utonięcia w rzeczywistości Okoliczności Życiowych), a chusta Thistle (vel Mokosz, jak ją nazywałam pieszczotliwie) padła tego ofiarą, leżąc zawinięta w woreczku na dnie szafy.
Aż wreszcie wzięłam się za łeb z Okolicznościami, odbiłam od dna i, płynąc ku powierzchni, zagarniałam wszystkie nie dokończone, a czasem, o zgrozo, ZAMÓWIONE i nie dokończone robótki, wszelkie plany, pomysły i mgliste twórcze wizje.
Thistle poszła na pierwszy ogień.
I oto jest.
Całkiem skończona.
Naprawdę duża i piękna.
I nadal przypomina mi pole maków :).