Zaczęły za mną chodzić konie.
Oczywiście nie dosłownie. Po prostu nie było dnia (jakiego dnia! godziny nie było!), bym, wchodząc na swoje ulubione rosyjskie fora rękodzielnicze (te, które powinny być zabronione, zwłaszcza innym rękodzielniczkom, bo wizyty na nich odchorowuje się i popada się w przekonanie, że samej nic się robić nie umie) nie natykała się na koniki.
Stojące i wiszące, haftowane i filcowane, malowane, ozdabiane aplikacjami, o, na przykład takie, ...
oraz plecione ludowe rosyjskie i ukraińskie koniki...
no dosłownie pełno ich było, wszędzie.
Większość była szyta.
Ja zaś, jak wszystkim wiadomo, szyć nie potrafię.
Ale w momencie, gdy koniki, miałam wrażenie, zaczną mnie atakować w chwili, gdy otworzę lodówkę, gdy śniłam o nich i myślałam na jawie, i czułam, że muszę jakiegoś zrobić, bo zwariuję, wpadłam na pomysł, że należy je po prostu uszyć z czegoś, co się nie siepie (gdyż, że tak wstydliwie wyznam, siepanie to jest ten koszmar, który sprawia, że nigdy nie zabieram się do szycia i te wszystkie patchworki wirujące mi w głowie pozostaną li tylko kwestią moich tęsknych marzeń).
A ponieważ szyć nie umiem, powinien to być także materiał tani, najlepiej niepotrzebny, żeby, jak się już mi te koniki nie udadzą, nie było ich żal wyrzucić.
Taki, na przykład, polar.
Z takich, na przykład, ciuszków, znoszonych przez cała czwórkę Potomków i za małych już na wszystkich, a których nie wyrzuciłam, bo wciąż zapominałam, że powinnam zrobić w dziecięcych szafach porządek oraz kęsim.
Podbudowana dodatkowo myślą o ekologicznym aspekcie wykorzystania nikomu niepotrzebnych szmatek dokonałam pobieżnego przeglądu szuflad Pomponów i zabrałam się do pracy.
Narysowałam szablon, wycięłam kilka koników z kilku różnych przymałych polarowych dresików, sfastrygowałam je, zszyłam, i przystąpiłam do ozdabiania.
Pierwszego konika zaklepał dla siebie natychmiast Pompon Starszy.
Drugiego Potomek Młodszy, który dodatkowo zażyczył sobie konkretnych zdobień...
pasujących mu do temperamentu (no, i ewentualnie do Dnia Świętego Patryka :)).
Trzeciego miał dostać Pompon Młodszy, ale ostatecznie trafił on do mojej Matki w dniu jej imienin,
ale konik dla Pompona Młodszego już się robi,
i nie będzie to moje ostatnie słowo,
gdyż okazało się, że robienie koników jest bardzo odstresowujące, trochę jak tworzenie mandali :).
No i dlatego, że mam jeszcze jednego syna, który już kolor swego konika wybrał, oraz Teściową, która niczego nie wybierała, ale jako osoba kochająca kurzołapki na pewno jakiegoś zechce przygarnąć.
Chociaż może będę między produkowaniem jednego konika a kolejnego czynić krótkie przerwy, gdyż wczoraj właśnie dotarła do mnie paczka pełna Dropsów od Galeryjki Za Miastem
i po prostu nie mogę się powstrzymać, by sobie odrobiny tej alpaki nie wypróbować, zwłaszcza, że to jest pierwsza alpaka w moim życiu.
Oczywiście nie dosłownie. Po prostu nie było dnia (jakiego dnia! godziny nie było!), bym, wchodząc na swoje ulubione rosyjskie fora rękodzielnicze (te, które powinny być zabronione, zwłaszcza innym rękodzielniczkom, bo wizyty na nich odchorowuje się i popada się w przekonanie, że samej nic się robić nie umie) nie natykała się na koniki.
Stojące i wiszące, haftowane i filcowane, malowane, ozdabiane aplikacjami, o, na przykład takie, ...
oraz plecione ludowe rosyjskie i ukraińskie koniki...
no dosłownie pełno ich było, wszędzie.
Większość była szyta.
Ja zaś, jak wszystkim wiadomo, szyć nie potrafię.
Ale w momencie, gdy koniki, miałam wrażenie, zaczną mnie atakować w chwili, gdy otworzę lodówkę, gdy śniłam o nich i myślałam na jawie, i czułam, że muszę jakiegoś zrobić, bo zwariuję, wpadłam na pomysł, że należy je po prostu uszyć z czegoś, co się nie siepie (gdyż, że tak wstydliwie wyznam, siepanie to jest ten koszmar, który sprawia, że nigdy nie zabieram się do szycia i te wszystkie patchworki wirujące mi w głowie pozostaną li tylko kwestią moich tęsknych marzeń).
A ponieważ szyć nie umiem, powinien to być także materiał tani, najlepiej niepotrzebny, żeby, jak się już mi te koniki nie udadzą, nie było ich żal wyrzucić.
Taki, na przykład, polar.
Z takich, na przykład, ciuszków, znoszonych przez cała czwórkę Potomków i za małych już na wszystkich, a których nie wyrzuciłam, bo wciąż zapominałam, że powinnam zrobić w dziecięcych szafach porządek oraz kęsim.
Podbudowana dodatkowo myślą o ekologicznym aspekcie wykorzystania nikomu niepotrzebnych szmatek dokonałam pobieżnego przeglądu szuflad Pomponów i zabrałam się do pracy.
Narysowałam szablon, wycięłam kilka koników z kilku różnych przymałych polarowych dresików, sfastrygowałam je, zszyłam, i przystąpiłam do ozdabiania.
Pierwszego konika zaklepał dla siebie natychmiast Pompon Starszy.
Drugiego Potomek Młodszy, który dodatkowo zażyczył sobie konkretnych zdobień...
pasujących mu do temperamentu (no, i ewentualnie do Dnia Świętego Patryka :)).
Trzeciego miał dostać Pompon Młodszy, ale ostatecznie trafił on do mojej Matki w dniu jej imienin,
ale konik dla Pompona Młodszego już się robi,
i nie będzie to moje ostatnie słowo,
gdyż okazało się, że robienie koników jest bardzo odstresowujące, trochę jak tworzenie mandali :).
No i dlatego, że mam jeszcze jednego syna, który już kolor swego konika wybrał, oraz Teściową, która niczego nie wybierała, ale jako osoba kochająca kurzołapki na pewno jakiegoś zechce przygarnąć.
Chociaż może będę między produkowaniem jednego konika a kolejnego czynić krótkie przerwy, gdyż wczoraj właśnie dotarła do mnie paczka pełna Dropsów od Galeryjki Za Miastem
i po prostu nie mogę się powstrzymać, by sobie odrobiny tej alpaki nie wypróbować, zwłaszcza, że to jest pierwsza alpaka w moim życiu.
Uwielbiam pomysły rękodzielne Królowej. Ten tok: fascynacja -> inspiracja -> pomysł na -> wykonanie - baaardzo mi się zawsze podobają. Koniki bazowe są tak proste w pomyśle, ale trzeba było wpaść najpierw na taki pomysł. `a już dodane zdobienia - błyskotliwe. No i jak zwykle: ta gra kolorów: dobranych perfekcyjnie, nawet autograf na zdjęciu (jakże się robi takie autografy?! Na Tutatis!) dobrany w kolorze.
OdpowiedzUsuńGratuluję koników Królowej Matce i ofiarobiorcom.
Z pomysłami rękodzielnymi Królowej Matki jest ten problem, że wszstkiego robi za dużo :D. Koników (czy też - bazy pod koniki) jest uszytych dziewięć, a jeszcze trzy materiały czekają, i tylko czasem w chwili trzeźwosci umysłu zastanawiam się - co ja, na bogów, zrobię z dziewięcioma (dwunastoma/ dwudziestoma/ na ilu sie tam zatrzymam) konikami?! :)
UsuńAutografy robi się normalnie, w Paincie. Wybiera się czcionkę, rozmiar, kolor, wlepia na zdjęcie i już. Jesli ja to opanowałam, każdy może, upewniam cię :)))).
Ach! Ten czerwony i te malutkie z nicianymi nogami takie mi się w Twoim stylu wydały! Tacy następcy aniołków...
OdpowiedzUsuńI powiem Ci - maszynę nabądź, zażycz sobie na jakieś urodziny czy inny jubileusz. Jak ja mogłam jako tako ogarnąć szycie to każdy może! Nic się siepać nie będzie.
Ktory czerwony? Bo sa trzy :D.
UsuńMój ulubiony to ten z szarego płótna, na nogach z patyczków. Mam nawet wykrój, może kiedyś sporządzę :).
Mam maszynę. Jest to, co prawda, stuletni Singer, ale działa :D.
Taka zawieszka, w drugim rzędzie z prawej.
UsuńAle ten singer to na pedał??
A z Alpaki co planujesz? Ja się tu w sobotę pobawiłam z Bobbinami. Wielkiej przyjaźni z tego nie będzie, ale troszku rozrywki, owszem.
Singer na pedał :).
UsuńAch, rzeczywiście, te moje koniki nawet kształtem podobne, bo mi się najbardziej koniowaty wydał!
Z alpaki planuję sweterek, patchworkowy i kolorowy, nie umiem szyć to chociaż tak sobie patchwork machnę :D! Bobbiny nie dla mnie, do dziś pamiętam, jak mnie ręce bolały, jak zaledwie szydełkiem numer siedem robilam...
Koniki przesympatyczne i piękne, wcale się nie dziwię, że zaraz chętni się rzucili :-). A rosyjskie blogi są frustrujące. Za każdym razem jak sobie pooglądam tracę zapał. A Królową Matkę podziwiam nieustannie, bo pracuje, zajmuje się dziećmi i domem, że o Małżonku nie wspomnę i zapału nie traci.
OdpowiedzUsuńSerdeczne pozdrowienia ze stryszku.
Tracę, tracę, jak tylko na wspomnianych forach za dlugo posiedzę :). Ostatnio z miesiąc nie siedzialam, i mamy efekty :).
UsuńI dziękuję :).
"Patataj, patataj, pojedziemy w cudny kraj" - śliczne te koniki. Na pewno na pozostałe też znajda się chętni. Dziękuję bardzo za zeszłotygodniową wizytę w Błękitnym Zamku i za odpowiedź na zagadkę. Tak jak było obiecane, czeka mały drobiazg. Jeżeli będę miała adres chętnie prześlę (kontakt do mnie podany na blogu). Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńPS Też mam taką "singerkę" na pedał. Właśnie planuję ją otworzyć po dłuższej przerwie.
Oj, Wyleciało mi z głowy, przyznam, że nie myślałam o nagrodzie, odpisując :))). Już lecę się odmeldować :).
UsuńCzyli wychodzi na to, Królowo Matko, że wchodzenie na Twoje Kłębowisko działa na mnie jak na inne rękodzielniczki działają rosyjskie fora, ach, ach. :) (powiedziała ta, której absolutnie Najlepszą I Największą Rzeczą Wydzierganą Kiedykolwiek jest Koszmarnie Krzywa Flaga Ukrainy, popełniona w ostatnią niedzielę :( )
OdpowiedzUsuńCo do koników, są po prostu przecudne, prześliczne i przeurocze, popadłam w zachwyt i tak trwać będę, jakem koniara i koneserka wszystkiego co piękne! <3 Już pomijając mą radość spowodowaną faktem, że Otchłań jednak nie połknęła nam Królowej Matki na dobre ;)
Jeśli tylko mój blog ci wystarczy, nie wchodź na rosyjskie czy ukraińskie, z serca radzę, zabojcza rzecz.
UsuńA otchłań, owszem, wciągnęła - te koniki to pokłosie ferii. Ferie się skończyły...
Pytanie kontrolne, które zadaję Ci co jakiś czas, co kilka miesięcy: czy nosisz ręcznie wyszywany welon? Czy założyłaś go CHOCIAŻ 5 razy od chwili ujawnienia go nam?
OdpowiedzUsuńBędę upierdliwa, za kilka miesięcy znów powrócę :)