To był najbardziej bezproduktywny twórczo okres przedświąteczny EVER. No, raz mi się juz tak zdarzyło, że nie mialam w rękach ani drutów, ani szydełka, ani w ogóle niczego, nawet żadnego z moich blogów nie pisałam, no, ale zajęta byłam rodzeniem moich najmłodszych dzieci, więc trudno mi nazwać tamten rok bezproduktywnym twórczo ;).
Ten taki był. Ledwo zaopatrzyłam się w szeroki wybór rozmiarów styropianowych bombek w ilościach hurtowych, ledwo splątałam pierwszą, najmniejszą z (planowanej) kolekcji, życie osobiste zrobiło mi gruch! i łubudu!, rodzona matka wylądowała w szpitalu, a ja ujrzałam się biegającą miedzy szpitalem, przedszkolem, szkołą oraz domem, a potem, gdy zwolnienie mi się skończyło - między szpitalem, przedszkolem, domem, szkołą i pracą zawodową, i gdy nadchodził wieczór musiałabym się dłuższą chwile zastanowić, gdyby ktoś mnie spytał o imię.
W efekcie dwa dni przed Wigilia miałam zrobione sześć bombek,
co prawda we wszystkich dostępnych (mi, bo w sklepach to i inne widywałam) rozmiarach,
od małej
po dużą
przez przeciętnych rozmiarów
ale tylko sześć.
A w głowie rozpychała mi się myśl, że dwie osoby rok temu zamówiły u mnie na Gwiazdkę konika (którego, jak sądziłam miesiąc wcześniej, zdążę zrobić na tak zwanym luzaku, miesiąc czasu, phi!) i nie ma opcji, by go nie dostały.
Wskutek czego wigilijny ranek powitałam z niepolukrowanymi piernikami, byle jak ozdobioną struclą, ogólnym bajzlem, nie umytymi oknami oraz przykurczem w palcach od szycia i mroczkami przed oczami od ślepienia po nocy, ale oba koniki były gotowe.
Pozostało je (i bombki) sfocić, a czyniłam to w przerwie między lepieniem pierogów a dopakowywaniem prezentów, w nader kiepskim świetle i drżącą ręką, więc zdjęcia są bardzo, ale to bardzo byle jakie, ziarniste i źle doświetlone, no, ale jakieś tam są.
Konik mojej siostry:
Miał być czerwony, i jest, kolory dodatkowe wybrałam sama, mgliście mi się bowiem majaczyło, że ma ona niebieskie dodatki w kuchni. A może i wszędzie indziej też.
(te koraliki przy grzywie to główni winowajcy mojego przykurczu, tak na marginesie)
Do kompletu z konikiem dorobiłam jeszcze trzy bombki w tym samym zestawie kolorystycznym.
Bombeczki w zasadzie, bo to są te trzy najmniejsze rozmiary.
I pozostało mi żywić nadzieję (na szczęście krótko), że się co do kolorystyki nie pomyliłam :).
Ten taki był. Ledwo zaopatrzyłam się w szeroki wybór rozmiarów styropianowych bombek w ilościach hurtowych, ledwo splątałam pierwszą, najmniejszą z (planowanej) kolekcji, życie osobiste zrobiło mi gruch! i łubudu!, rodzona matka wylądowała w szpitalu, a ja ujrzałam się biegającą miedzy szpitalem, przedszkolem, szkołą oraz domem, a potem, gdy zwolnienie mi się skończyło - między szpitalem, przedszkolem, domem, szkołą i pracą zawodową, i gdy nadchodził wieczór musiałabym się dłuższą chwile zastanowić, gdyby ktoś mnie spytał o imię.
W efekcie dwa dni przed Wigilia miałam zrobione sześć bombek,
co prawda we wszystkich dostępnych (mi, bo w sklepach to i inne widywałam) rozmiarach,
od małej
po dużą
przez przeciętnych rozmiarów
ale tylko sześć.
A w głowie rozpychała mi się myśl, że dwie osoby rok temu zamówiły u mnie na Gwiazdkę konika (którego, jak sądziłam miesiąc wcześniej, zdążę zrobić na tak zwanym luzaku, miesiąc czasu, phi!) i nie ma opcji, by go nie dostały.
Wskutek czego wigilijny ranek powitałam z niepolukrowanymi piernikami, byle jak ozdobioną struclą, ogólnym bajzlem, nie umytymi oknami oraz przykurczem w palcach od szycia i mroczkami przed oczami od ślepienia po nocy, ale oba koniki były gotowe.
Pozostało je (i bombki) sfocić, a czyniłam to w przerwie między lepieniem pierogów a dopakowywaniem prezentów, w nader kiepskim świetle i drżącą ręką, więc zdjęcia są bardzo, ale to bardzo byle jakie, ziarniste i źle doświetlone, no, ale jakieś tam są.
Konik mojej siostry:
Miał być czerwony, i jest, kolory dodatkowe wybrałam sama, mgliście mi się bowiem majaczyło, że ma ona niebieskie dodatki w kuchni. A może i wszędzie indziej też.
(te koraliki przy grzywie to główni winowajcy mojego przykurczu, tak na marginesie)
Do kompletu z konikiem dorobiłam jeszcze trzy bombki w tym samym zestawie kolorystycznym.
Bombeczki w zasadzie, bo to są te trzy najmniejsze rozmiary.
I pozostało mi żywić nadzieję (na szczęście krótko), że się co do kolorystyki nie pomyliłam :).
He he
OdpowiedzUsuńKonik super😊
Dzięki.
UsuńAle czemu "he, he"?...
Ja na początku listopada mając idee serwetek na prezenty ( i bombek też ale odpuściłam- a może one wyszły by mi lepiej), wybrałam schematy, zakupiłam bawełnę.Tyle,że dawno na szydełku nie robiłam-a mając dni zapełnione jak KM (tyle,że nie szpital a opieka z dojazdem do domu) i podobny stan wyłączenia myślenia ze zmęczenia-pokonało mnie to,że jeden wzór mi wyszedł raz szerzej,raz bardziej ściśle,że wychodziło za małe,dorabiane obwódki wychodziły jakoś tak pochyło na rogach,itd. Prułam,poprawiałam ,prułam ,zaczynałam od nowa a skończyło się tym,że jedna mała serwetka z choinką mi wyszła,która w końcu została u mnie oraz zaczynam właśnie serwetę dla siebie z gałązkami bzu...Także tak...
OdpowiedzUsuńUboga Staruszka
PS.Za to jajka (rozmiar maxi,maxi) mam gotowe,bo robiłam je już po świętach wielkanocnych ;-)
Ha! Co za pomysł, co za genialny pomysł! Robić teraz ozdoby wielkanocne!!! Jest u mnie jajków w swiatecznym garni... znaczy, w szafce!!!
UsuńUrocze bombeczki, rozkoszne :)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo (dyga, chichocząc dziewczęco)
UsuńSześć bombek to jednakowoż więcej niż nic.
OdpowiedzUsuńA właśnie tyle bombek ja zrobiłam sobie przez ostatnich kilka lat :)
Oczywiście. Tak. Niewątpliwie, droga Jarecko.
UsuńA oprócz sześciu bombek zrobiłas milion rzeczy, powszechnie podziwianych i docenianych, podczas gdy ja mam wyłącznie pomysly i ani sily, ani czasu, ani energii, ani pozytywnych myśli, by je realizować, tak więc, tego. Niespecjalnie mnie pocieszylaś :).