wtorek, 25 lutego 2014

Dzięki bogom za długi wdzięczności, odsłona druga

Moje Potomki poza posiadaniem Mamusi, Tatusia, dwóch Babć i Dziadków oraz Cioć i Wujków pochodzenia naturalnego zasobne są również w Ciocie, można rzecz, honoris causa, Ciocie przez zasiedzenie, Ciocie zaadoptowane, które rozpieszczają Potomki zdecydowanie ponad miarę, śląc im, na ten przykład, prezenty.

Potomki prezenty przyjmują otwartym sercem, po czym zapominają za nie podziękować, co prowokuje u ich Matki smętne rozmyślania na temat tego, co też ona wychowała za niewdzięczne stworzenia oraz wewnętrzną potrzebę, by się Ciociom samej odwdzięczać. W związku z tym zapamiętuje przeróżne uwagi, które się Ciociom wyrywają w kwestii podobania się jej rękodzieła (no bo jak inaczej miałabym się odwdzięczać, jak nie rękodziełem?), po czym produkuje i uszczęśliwia Ciocie, niektóre z zaskoczenia, niektóre nie (ale za to wszystkie muszą udawać zachwyt, aha! ;)).

Jakiś czas temu jedna z Cioć wyraziła zachwyt spódnicą bambusową mojej produkcji i orzekła, że bardzo chciałaby mieć szal w podobnym, zielonym kolorze. "Aha! - pomyślałam. - Szal!" i po ustaleniu kilku drobnych szczegółów z Ciocią zaczęłam szukać odpowiedniej włóczki, co okazało się zadziwiająco trudne, bo wszystko w odcieniu podobnej, wiosennej, ale nie nazbyt jaskrawej zieleni było

a) z niewłaściwych nici, na przykład bambusowych, czyli chłodzących, a szal miał być zimowy,
b) niewłaściwej grubości, na przykład 480 m na 10 deko, co oznacza, że nie wyszedłby z tego szal, tylko powiewna i półprzezroczysta chusta,
c) (ale to najrzadziej) w niewłaściwych, czy może raczej całkiem nieodpowiednich dla mnie cenach, na przykład 60 zł za motek, a zużyłam ich do zrobienia szala sześć i pół.

W końcu udało mi się jednak znaleźć coś w odpowiednim kolorze, grubości i cenie, i zaczęłam w listopadzie plątać nitki, z których ostatecznie powstało to:





Oczywiście widząc powyżej słowa "zaczęłam w listopadzie plątać nitki" słusznie się domyślasz, Luba Czytelniczko, że szal miał być gwiazdkowym prezentem, ekhm, ekhm.

Potem miał być prezentem już tylko zimowym (i, pomimo urazu na tle zimy wyniesionym z zeszłorocznych doświadczeń, nawet się trochę cieszyłam z tego, że leży śnieg i trzyma mróz).

Ale w końcu został prezentem wiosennym.

I pocieszam się tylko tym, że zima przecież wraca co roku, a szal przez następny rok chyba nie wyjdzie z mody :)...

piątek, 21 lutego 2014

Co jest niezbędne, by zadać szyku na mieście

Kochana Czytelniczko, czy pamiętasz Sherlocka?

I, znów uściślając (co w temacie Sherlocków zdaje się konieczne), tym razem nie tego,


tylko tego, którego wykonałam dla Koleżanki na wzór i podobieństwo, doprawdy, uderzające :).

Na tyle uderzające było to podobieństwo, że wkrótce po publikacji postu napisała do mnie Czytelniczka (i Artystka! z naciskiem podkreślam! Artystka!!!) z propozycją, bym wykonała podobnego Sherlocka dla jej zaszerlokowanej córki, zaś ona za to wykona dla mnie coś innego, a co - to już sama mogę sobie z prowadzonego przez Czytelniczkę bloga wybrać.

Zanęconej w ten sposób trzeba mi było co prawda rzecz całą parę razy powtórzyć (bo tak od razu w to, że uda mi się zrobić drugiego Sherlocka, to mi się wierzyć nie chciało), ale jak już sama siebie przekonałam, że właściwie... czemu nie?... poleciałam na bloga Czytelniczki sprawdzać i bardzo szybko odkryłam, że na blogu tym znajdują się przepiękne etui na komórki oraz okładki na notesy w motywy sherlockowe.

Problem polegał na tym jednakże na tym, że mój stosunek do komórek jest... lekceważący, o, to najbliższe prawdy określenie. W skrócie - sieję przedmiotem, gdzie popadnie, a wszyscy moi znajomi wiedzą, że do mnie się nie dzwoni, tylko pisze, bo SMS kiedyś tam przeczytam, a żebym telefon odebrała to trzeba mieć masę szczęścia. Słowem, szkoda TAKIEGO etui na podobnie nieużyteczny przedmiot ;).

Notesowa zaś nie jestem i taki jeden notesik, co go od Pana Męża dostałam, gdy byłam w ciąży z Pomponami mam do dziś, nawet w połowie nie zapisany.

Ale, wymyśliłam (a potem się wystraszyłam bezczelności swoich wymagań), taka torba z sherlockowym motywem, o, to byłoby to! Na pewno bym jej używała, na pewno nie rzuciłabym w kąt, jak komóreczkę, na pewno nie zapomniałabym, gdzie ją położyłam, i jeszcze WSZYSCY BY MI ZAZDROŚCILI! I NIKT by takiej nie miał!!! No, marzenie po prostu :D!

Naprawdę dużo mnie kosztowało, by podobnie zuchwałą prośbę wyartykułować, ku mojemu zdumieniu została ona rozpatrzona pozytywnie, w związku z czym się spięłam i wykonałam młodszego braciszka Sherlocka, niemal takiego samego,


tylko przyodzianego w szare spodnie,


wyprawiłam go w drogę tak, by do nowej Właścicielki dotarł na same święta (miał bowiem być prezentem), i spokojnie czekałam na swoją torbę, mając w planie użytkować ją bez opamiętania dopiero wiosną, paradując po głównej ulicy Rodzinnego Grodu (i udając, że ignoruje zazdrosne spojrzenia oraz łańcuszek sherlockomaniaczek, podążających za mną krok w krok i usiłujących dowiedzieć się, skąd wzięłam Podobne Cudo :)).

Wiosna właściwie nadeszła, a razem z nią w poniedziałek nadeszła i torba, wbijając mnie w niemy podziw (na przemian z cichutkim pojękiwaniem, a w zasadzie zachwyconym kwileniem), w którym tkwię do dziś.




Panie i Panowie, Fanki i Niefanki, ta torba to jest dzieło sztuki! Jakkolwiek po przejrzeniu bloga wiedziałam, czego mniej więcej mogę się spodziewać, torba przerosła wszelkie moje oczekiwania.

Moim jedynym w tej chwili zmartwieniem jest, jak nosić to dzieło sztuki, by było widać obie jego strony. Przemyśliwuję nad wykonaniem pomysłowej konstrukcji pozwalającej zawiesić torbę w powietrzu tak, by, widzieć ją mogli wszyscy na ulicy, coś, rozumiecie Państwo, w tym stylu:

Jeśli zobaczycie gdzieś w Polsce osobę przyodzianą w tego typu budowlę i wpatrzoną wzrokiem (zupeeeeełnie innym niż osiołek na ilustracji!) w zawieszoną na budowli torbę - to będę to ja we własnej osobie.

Sakurako, dziękuję!

wtorek, 18 lutego 2014

Kocia Rozdawajka - wyniki!

Ponieważ z racji panującej w Domu w Dziczy Zarazy spędziłam poza Ukochanym Zakładem Pracy jeszcze trzy dni, mogłam dokonać losowania Kocich Rozdawajek już przed południem.

Z rana jeszcze przed śniadaniem przystąpiłam do sporządzania losów,


po czym, zwinąwszy je, zawołałam Pompony, które miały robić za Ślepy Los.

Na moje wezwanie natychmiast przygalopował Pompon Młodszy, podjarany możliwością wykonania jakiegoś czegoś dziwnego czegoś (i w dodatku robienia przy tym zdjęć!), w związku z tym on właśnie wylosował osobę, która otrzyma kocie etui i jedną z broszek.


Potem trzeba go było trochę gonić po pokoju, żeby wydrzeć mu los oraz zdjąć go w jakiś widoczny dla ogółu sposób, i po chwili szarpaniny wiadomo już było, do kogo poleci pierwsza część Kociej Rozdawajki.


Do Pompona Starszego, zajętego układaniem puzzli, musiałam wraz z urną wyborczą udać się osobiście,


ale przynajmniej potem nie trzeba było go gonić po pokoju, sam dobrowolnie i pozując z uśmiechem (czego widać na zdjęciu nie będzie, ale wierz na słowo, Czytelniku, tak właśnie było :)) pokazał, do kogo od dziś należy Kocia Zawieszka i jedna broszka.


Obu Paniom serdecznie gratuluję i proszę o kontakt celem wymiany adresów i ustalenia, którą broszkę wybierają.

Ponieważ ostały mi się jeszcze dwie broszki, a dwie osoby (Jarecka i Asia Bursig) zadeklarowały zainteresowanie głównie nimi właśnie postanowiłam poczekać sobie do wieczora, i jeśli chętnych na broszkę zgłosi się więcej, jutro rano urządzić losowanie uzupełniające, a jeśli nie - każda z Pań otrzyma jedną broszkę (i może którejś uda się nawet wybrać, którą ;)).

Dziękuję wszystkim, którzy wzięli udział w zabawie i zaprasza na... Dzień Psa ;)? To już całkiem niedługo, 1 lipca!

I wcześniej również, bo na Kłębowisku będą pojawiać się różności także przed pierwszym lipca (dwa posty czekają w kolejce), a zatem - do poczytania!

piątek, 7 lutego 2014

Preludium do Dnia Kota

Wpis o kotach zacznę od samobójczego stwierdzenia, że jestem urodzoną psiarą. Koty lubię, bo lubię w ogóle wszystkie zwierzątka z definicji, ale zasadniczo zgadzam się z opinią Terry'ego Pratchetta (kociarza zresztą, ale widocznie należącego do tych, którzy potrafią spojrzeć trzeźwo na swoje ulubione zwierzątka) "Gdyby koty wyglądały jak żaby, zdawalibyśmy sobie sprawę, jakie to paskudne, okrutne małe dranie. Styl. To pamiętają ludzie".

Trudno zresztą nie zapamiętywać stylu, jak się co i rusz we własnym domu natyka człowiek na coś takiego:


Tym niemniej, gdybym mogła wybierać (a nie może, bo mi Pan Małżonek nie pozwala), wolałabym się natykać na coś takiego:

Źródło

Wracając jednak do ad remu, mam w domu oddanego wielbiciela kotów w postaci Potomka Starszego, który deklaruje kiedyś, w przyszłości, posiadanie osiemnastu koteczków we własnym domu.

A teraz, nie mogąc posiadać osiemnastu zwierzątek, zażyczył sobie mieć kocie etui na komórkę.

Więc siadłam i machnęłam rzecz



zgodnie z zamówieniem, według podyktowanych kolorów i z wybranym (przyszłym) pokarmem w zasięgu komórko-kociego oka.

Oczywiście, gdy tylko skończyła, nadbiegł Potomek Młodszy z życzeniem, by też mieć takie coś. Nieistotne, że nie dysponuje komórką, etui chce i będzie w nim co innego trzymał!


No, dobra, chce, niech ma, kolory wybrał, na pokarm się zgodził, mamunia zadaną pracę wykonała,


po czym, niesiona właściwym dla siebie entuzjazmem (który normalnym ludziom może wydawać się nadpobudliwością, bo niby po co robić więcej niż to, co jest potrzebne i przydatne?) zrobiła jeszcze trzecie kocie etui


i bynajmniej na tym nie poprzestała.

Do dalszej nieopanowanej kociej produkcji wykorzystałam resztki filcu i machnęłam w wolnej (buahahaha! no dobra, wyśmialiśmy się, a teraz wracamy do tekstu) cztery różnokolorowe, kocie broszki,





a co mi się będzie raz wyjęty filc marnował, prawda?

Pewnie, że prawda!

Zatem z raz wyjętego filcu wyściboliłam zawieszki-koty z kieszonkami, te kieszonki jakieś oszałamiające nie są, ale drobne rzeczy da się w nich trzymać, jak na przykład kredki Potomka Młodszego,



przybory szkolne Potomka Starszego



oraz, powiedzmy, szydełka albo inne szwalniczo-rękodzielnicze materiały,



(kłębek, którym bawi się kot, został uszyty z najgrubszego dostępnego filcu, bardzo przy tym miękkiego i mogącego w związku z tym robić za poduszeczkę do szpilek).


i wreszcie ochłonęłam z szału twórczego.

A gdy ochłonęłam, pomyślała, że zbliża się Dzień Kota.

A na Kłębowisku candy było tylko raz.

Tak więc, gdyby ktoś bardzo pragnął uświetnić obchody Dnia Kota za pomocą wylosowanego u mnie kociego drobiazgu, proszę bardzo, ogłaszam candy.

Ponieważ czuję wewnętrzny sprzeciw wobec zmuszania ludzi, by mojego bloga polubiali lub dodawali do Obserwowanych (podczas, gdy oni może wcale nie chcą polubiać ani obserwować, tylko po prostu wziąć udział w candy), mając za nic zasady blogowe oznajmiam, że nie trzeba tego robić.

Chociaż, oczywiście, jeśli ktoś zrobi, będzie mi bardzo miło :).

Należy natomiast:

- zgłosić chęć wzięcia udziału w losowaniu w komentarzach (łudzę się, że chociaż jedna osoba taką chęć zgłosi :)). Anonimowych komentujących uprasza się o podpisanie się w jakiś charakterystyczny sposób, "Kasia" czy "Michał" może nie wystarczyć (no, chyba, że to będzie w ogóle jedyne zgłoszenie:)),

- po pobraniu bannerka umieścić go na swoim blogu i/lub stronie na FB.


Wszystkie widoczne na zdjęciu rzeczy są do wygrania.

Wygrają dwie osoby - jedna etui i jedną broszkę, do wyboru, a druga - zawieszkę z kieszonką i też broszkę do wyboru (łudzę się, że nie będą to te same broszki, ale nawet gdyby, da się na to coś poradzić ;)).

Co zrobić z pozostałymi, nie zagospodarowanymi broszkami jeszcze się zastanowię.

Losowanie odbędzie się 17 lutego (wieczorem, z przyczyn obiektywnych).

W sam Międzynarodowy Dzień Kota.



UWAGA

Ponieważ znalazłam na blogu Addicted to crafts zachęcający konkurs, a tak się szczęśliwie złożyło, że Potomek Młodszy ostatnio zrzekł się był swojego etui,


pozwoliłam sobie zgłosić to etui do Wyzwania Kot Art.

Co prawda, nie będąc osobą oblataną we wszelkiego rodzaju konkursach rękodzielniczo-blogowych nie mam pojęcia, czy tak w ogóle można, ale co tam. Jak można, to może mi się TYM RAZEM  (osobie, która nigdy w życiu nie wygrała żadnego losowania) wygrać coś miłego. A jeśli nie - to mnie Organizatorzy po prostu wyrzucą na zbitą buzię (albo po prostu uprzejmie poinformują, ze niestety, nie tym razem, zapraszają ponownie w przyszłości :)).

Oraz:

ERRATA!!!

Z przyczyn ode mnie niezależnych (takich jak Zaraza w Domu w Dziczy oraz związana z tym możliwość nocowania przeze mnie i część Potomków z dala od zarażonego Domostwa i komputera, losowanie Kociaków odbędzie się dzień później, czyli 18 lutego. Jeśli zatem ktoś z Szanownych Czytelników waha się, czy się zgłosić do rozdawajki, ma jeden dzień więcej, aż do 17 lutego do północy, by się zdecydować :)).