Wiosna idzie, i to raczej dużymi krokami, więc - nim przyjdzie - postanowiłam wrzucić tu wszystkie ocieplacze rączek, jakich jeszcze nie pokazywałam, by oczyścić pole dla robótek mniej zimowych i nastrajających... cieplej.
Na pierwszy ogień idą mitenki, które mają już szczęśliwie dom, a mianowicie mitenki tęczowe
z klapką zapinaną na guziczek,
krótkim ściągaczem i z dość cienkiej wełny, więc nie jestem pewna, czy odpowiednie na siarczyste mrozy (ale na przyjemną końcówkę lutego pewnie tak).
Poza tym mitenki z liskiem doczekały się braciszka, tym razem na ciemnym tle.
Początkowo tło miało być czarne, ale ostatecznie ustaliłyśmy z Właścicielką, że antracyt jest lepszy i wiecie? Chyba rzeczywiście jest.
Liski liskami, ale rękawiczki-koty chodziły mi po głowie od dość dawna, a skutek tego chodzenia wygląda tak:
W dodatku gdy tylko skończyłam natychmiast pomyślałam, że czarny kot z zielonymi oczami też by dobrze wyglądał. I że co prawda ta wiosna idzie, a kocie (i liskowe zresztą też) mitenki zrobione są z ciepłej, dość grubej, wełnianej włóczki, ale co z tego. Kto wie, jaka ta wiosna będzie, może zimna, może bez czarnego kota się nie obejdzie?
W chwilach rozmyślania o kotach na mitenkach, machnęłam takie leśno-letnio-jagodowe,
przyozdobione listowiem, żeby już było na maksa leśno,
no i ponieważ ta wiosna jednak idzie to pomyślałam, że trzeba iść na ustępstwa i wydziergałam mitenki bawełniane.
Włóczka ma niewielką domieszkę wełny i jest całkiem ciepła, ale... no, wiecie, jest BAWEŁNIANA, nie wełniana, nie z alpaki, nie zimowa, wiosenna jest, mięciutka i lekka!
A teraz powinnam zwinąć resztki ciepłych włóczek, schować druty skarpetkowe i ogłosić koniec spotkań z mitenkami, ale mam tyle pomysłów, na tego czarnego kota, i na wielokolorowe z resztek - szarości, róże, fiolety, niebieskości, i jeszcze tych z Buką i z hatifnatami nie zrobiłam!
Więc może uznajmy, że oto za nami ostatni rzut mitenek.
Prawdopodobnie :).
Na pierwszy ogień idą mitenki, które mają już szczęśliwie dom, a mianowicie mitenki tęczowe
z klapką zapinaną na guziczek,
krótkim ściągaczem i z dość cienkiej wełny, więc nie jestem pewna, czy odpowiednie na siarczyste mrozy (ale na przyjemną końcówkę lutego pewnie tak).
Poza tym mitenki z liskiem doczekały się braciszka, tym razem na ciemnym tle.
Początkowo tło miało być czarne, ale ostatecznie ustaliłyśmy z Właścicielką, że antracyt jest lepszy i wiecie? Chyba rzeczywiście jest.
Liski liskami, ale rękawiczki-koty chodziły mi po głowie od dość dawna, a skutek tego chodzenia wygląda tak:
W dodatku gdy tylko skończyłam natychmiast pomyślałam, że czarny kot z zielonymi oczami też by dobrze wyglądał. I że co prawda ta wiosna idzie, a kocie (i liskowe zresztą też) mitenki zrobione są z ciepłej, dość grubej, wełnianej włóczki, ale co z tego. Kto wie, jaka ta wiosna będzie, może zimna, może bez czarnego kota się nie obejdzie?
W chwilach rozmyślania o kotach na mitenkach, machnęłam takie leśno-letnio-jagodowe,
przyozdobione listowiem, żeby już było na maksa leśno,
no i ponieważ ta wiosna jednak idzie to pomyślałam, że trzeba iść na ustępstwa i wydziergałam mitenki bawełniane.
Włóczka ma niewielką domieszkę wełny i jest całkiem ciepła, ale... no, wiecie, jest BAWEŁNIANA, nie wełniana, nie z alpaki, nie zimowa, wiosenna jest, mięciutka i lekka!
A teraz powinnam zwinąć resztki ciepłych włóczek, schować druty skarpetkowe i ogłosić koniec spotkań z mitenkami, ale mam tyle pomysłów, na tego czarnego kota, i na wielokolorowe z resztek - szarości, róże, fiolety, niebieskości, i jeszcze tych z Buką i z hatifnatami nie zrobiłam!
Więc może uznajmy, że oto za nami ostatni rzut mitenek.
Prawdopodobnie :).