Wakacje miały być dla mnie czasem kończenia tych wszystkich (no, dobra, bądźmy realistami, większości) robótek, które zalegają Dom w Dziczy w różnym stopniu rozbabrania.
Aura (czyt.: 40 stopni w cieniu) wykluczyła z tego postanowienia wszystkie robótki wykonywane w oparciu o czystą żywa wełnę oraz haft krzyżykowy, bo utrzymanie ich w spoconych rękach było po prostu niemożliwe. Czyli sam Los zdecydował, że znowu padło na granny square, te miłe, nieprawdaż, odprężające, małe kwadraciki, przy produkcji których ręka nie zdąży się spocić.
Na pierwszy ogień poszedł kosz? pojemnik? worek? na włóczki, robiony z grubej bawełny Punto firmy Schachenmayr,
robiony z motywów, które, o ile pamiętam (a niekoniecznie pamiętam, bo nie zwracam uwagi na podobne szczegóły, a wzory i ściegi traktuję z dużą dowolnościa i przerabiam ile sił, więc...) nazywają się Sunburst,
o dnie gładkim, zdobionym tylko jednym kwadracikiem.
Kosz (albo worek czy też inne pudełko) robiony był i pruty nieskończoną ilość razy, aż się wreszcie zawzięłam i skończyłam, i teraz stanowi on przyjemny, rękodzielniczy akcent mojego kącika z włóczkami, filcami i różnościami,
który wygląda tak porządnie wyłącznie dlatego, że zdjęcie zrobiono krótko po mini-remoncie, którym cała Rodzina umilała sobie to piękne, gorące lato w Domu w Dziczy ;).
PS. W koszu (worku/pudełku) znajduje się włóczka lniana Bodrum, włóczka, która zajęła niekwestionowane pierwsze miejsce wśród włóczek, które kiedykolwiek plątałam, i dzięki której odczułam, - ze zdziwieniem, bo też jakże się nie dziwić odkryciu po tylu latach dziubania szydełkiem? - że rzeczywiście, w tym, że to szydełkowanie podobno znajduje się na szczycie czynności najbardziej odprężających i odstresowujących musi COŚ być.
I której należy się w związku z tym całkiem osobny wpis. Już wkrótce (chory optymizm mode-on).
Aura (czyt.: 40 stopni w cieniu) wykluczyła z tego postanowienia wszystkie robótki wykonywane w oparciu o czystą żywa wełnę oraz haft krzyżykowy, bo utrzymanie ich w spoconych rękach było po prostu niemożliwe. Czyli sam Los zdecydował, że znowu padło na granny square, te miłe, nieprawdaż, odprężające, małe kwadraciki, przy produkcji których ręka nie zdąży się spocić.
Na pierwszy ogień poszedł kosz? pojemnik? worek? na włóczki, robiony z grubej bawełny Punto firmy Schachenmayr,
robiony z motywów, które, o ile pamiętam (a niekoniecznie pamiętam, bo nie zwracam uwagi na podobne szczegóły, a wzory i ściegi traktuję z dużą dowolnościa i przerabiam ile sił, więc...) nazywają się Sunburst,
o dnie gładkim, zdobionym tylko jednym kwadracikiem.
Kosz (albo worek czy też inne pudełko) robiony był i pruty nieskończoną ilość razy, aż się wreszcie zawzięłam i skończyłam, i teraz stanowi on przyjemny, rękodzielniczy akcent mojego kącika z włóczkami, filcami i różnościami,
który wygląda tak porządnie wyłącznie dlatego, że zdjęcie zrobiono krótko po mini-remoncie, którym cała Rodzina umilała sobie to piękne, gorące lato w Domu w Dziczy ;).
PS. W koszu (worku/pudełku) znajduje się włóczka lniana Bodrum, włóczka, która zajęła niekwestionowane pierwsze miejsce wśród włóczek, które kiedykolwiek plątałam, i dzięki której odczułam, - ze zdziwieniem, bo też jakże się nie dziwić odkryciu po tylu latach dziubania szydełkiem? - że rzeczywiście, w tym, że to szydełkowanie podobno znajduje się na szczycie czynności najbardziej odprężających i odstresowujących musi COŚ być.
I której należy się w związku z tym całkiem osobny wpis. Już wkrótce (chory optymizm mode-on).