Ferie oficjalnie zaczynają się w Domu w Dziczy dzisiaj, no, bo wczoraj i przedwczoraj był zwykły weekend przecież :).
Ferie dla mnie oznaczają zawsze to samo - nadzieję na to, że część rozbabranych / napoczętych / wymyślonych i pozostających w sferze mglistego planowania robótek da się skończyć, albo przynajmniej doprowadzić do etapu mniejszego rozbabrania.
Na pierwszy ogień idzie sweter z alpaki drutowo-szydełkowy, który właściwie jest już skończony, jeśli pominąć najbardziej znienawidzony przeze mnie etap, czyli zszywanie. Gdybym lubiła zszywanie byłby on, mówiąc między nami, gotów już dwa tygodnie temu. Z okazji ferii obiecałam sobie jednak przestać wynajdywać przeróżne wymówki ("muszę skończyć bombki na prezenty!", "a teraz muszę skończyć własne bombki!", "a teraz muszę cokolwiek, o, śnieżynkę zrobić, sprawdzę, czy umiem takim cienkim szydełkiem!") i siąść. I zszyć. I siedzę. I zszywam. Z krótką przerwą na napisanie tego posta, naprawdę króciutką :).
Po zszyciu swetra mam ambitny plan zrobienia ubranek na dwie poduszki. Poduszki należały do Potomków Starszych, gdy ci byli malutcy, są nieduże, a ponadto zdobne w uszka i mordki oraz ogonki. Są też wyświechtane niemiłosiernie, nie pasujące do niczego i już niepotrzebne jako przytulanki, tak więc zamierzam ciachnąć im uszka i ogonki, i przyodziać je w szydełkowe odzienie, które nada im nowy sznyt.
Daaawno, daaawno, tak dawno temu, że nie pamiętają tego najstarsi ludzie, trzy osoby wyraziły chęć posiadania jednego z moich koników. Niewykluczone, że te osoby też tego nie pamiętają, ale mi się przypomniało, gdy podobną chęć wyraziła przebywająca w Kraju Przodków na święta ma własna Siostra. A jak się już przypomniało, to wyjęłam koniki, kordonki, szydełko i koraliki, i ułożyłam to wszystko na barwną kupkę w nadziei, że jak już zszyję sweter i ubiorę poduszki to na koniki starczy czasu.
A poza tym w wolnych chwilach (albo wtedy, gdy mi się nudzi robienie grubym szydełkiem. Albo szycie) wciąż robię śnieżynki do towarzystwa Matce Naturze, produkującej własne płatki. Śnieżynek przybywa i przybywa,
przybył też motek mohairu jeszcze cieńszego niż poprzedni i bardzo białego (za to pozbawionego migoczącej nici) , z którego wychodzą śnieżynki malutkie prawie tak, jak te oryginalne (no, dobrze, przesadzam. Ale tylko trochę :)). I tak je produkuję, produkuję i nadal nie wiem, co z nich będzie. Może aplikacja. Może szal. Może aplikacja i szal. A może cos zupełnie innego. To się okaże, jak skończą mi się oba motki.
Albo i później.
Tak czy inaczej - w intencji zrealizowania moich feriowych planów trzymajcie, proszę, kciuki :)!
Ferie dla mnie oznaczają zawsze to samo - nadzieję na to, że część rozbabranych / napoczętych / wymyślonych i pozostających w sferze mglistego planowania robótek da się skończyć, albo przynajmniej doprowadzić do etapu mniejszego rozbabrania.
Na pierwszy ogień idzie sweter z alpaki drutowo-szydełkowy, który właściwie jest już skończony, jeśli pominąć najbardziej znienawidzony przeze mnie etap, czyli zszywanie. Gdybym lubiła zszywanie byłby on, mówiąc między nami, gotów już dwa tygodnie temu. Z okazji ferii obiecałam sobie jednak przestać wynajdywać przeróżne wymówki ("muszę skończyć bombki na prezenty!", "a teraz muszę skończyć własne bombki!", "a teraz muszę cokolwiek, o, śnieżynkę zrobić, sprawdzę, czy umiem takim cienkim szydełkiem!") i siąść. I zszyć. I siedzę. I zszywam. Z krótką przerwą na napisanie tego posta, naprawdę króciutką :).
Po zszyciu swetra mam ambitny plan zrobienia ubranek na dwie poduszki. Poduszki należały do Potomków Starszych, gdy ci byli malutcy, są nieduże, a ponadto zdobne w uszka i mordki oraz ogonki. Są też wyświechtane niemiłosiernie, nie pasujące do niczego i już niepotrzebne jako przytulanki, tak więc zamierzam ciachnąć im uszka i ogonki, i przyodziać je w szydełkowe odzienie, które nada im nowy sznyt.
Daaawno, daaawno, tak dawno temu, że nie pamiętają tego najstarsi ludzie, trzy osoby wyraziły chęć posiadania jednego z moich koników. Niewykluczone, że te osoby też tego nie pamiętają, ale mi się przypomniało, gdy podobną chęć wyraziła przebywająca w Kraju Przodków na święta ma własna Siostra. A jak się już przypomniało, to wyjęłam koniki, kordonki, szydełko i koraliki, i ułożyłam to wszystko na barwną kupkę w nadziei, że jak już zszyję sweter i ubiorę poduszki to na koniki starczy czasu.
A poza tym w wolnych chwilach (albo wtedy, gdy mi się nudzi robienie grubym szydełkiem. Albo szycie) wciąż robię śnieżynki do towarzystwa Matce Naturze, produkującej własne płatki. Śnieżynek przybywa i przybywa,
przybył też motek mohairu jeszcze cieńszego niż poprzedni i bardzo białego (za to pozbawionego migoczącej nici) , z którego wychodzą śnieżynki malutkie prawie tak, jak te oryginalne (no, dobrze, przesadzam. Ale tylko trochę :)). I tak je produkuję, produkuję i nadal nie wiem, co z nich będzie. Może aplikacja. Może szal. Może aplikacja i szal. A może cos zupełnie innego. To się okaże, jak skończą mi się oba motki.
Albo i później.
Tak czy inaczej - w intencji zrealizowania moich feriowych planów trzymajcie, proszę, kciuki :)!