sobota, 31 sierpnia 2019

Sierpniowe zaległości, odsłona trzecia i ostatnia

Ja wspomniałam w tym wpisie po dwóch niebieskich torbach przerzuciłam się na inne kolory, chociaż tę, której podstawą miało być widoczne na zdjęciu musztardowe denko musiałam chwilowo zarzucić z powodu zamówienia, które otrzymałam.

Na dwie torby tęczowe.

Tęczowe torby mi nie pierwszyzna, więc hożo i radośnie przystąpiłam do pracy,


ukończyłam ją przyjemnie przed terminem, doszyłam metki


i na tym skończyła się ta część pracy, która nie była mi pierwszyzną.

Bowiem tym razem miałam doszyć, uwaga, KIESZONKI.

W życiu nie doszywałam do niczego kieszonek, bowiem - jak uparcie i zgodnie z prawdą przypominam - nie umiem szyć. Maszynę do szycia mam w postaci zabytkowego Singera, który służy mi za stolik, ręcznie nie szyję, bo boję się, że wszystko mi się rozpadnie, posiepie oraz będzie krzywe... ale pod wpływem Wyższej Konieczności wymyśliłam.



W charakterze kieszonek użyłam nogawek od dżinsów Potomków, które kiedyś tam obcięłam, bo Potomki wydarły dziury na kolanach i powyrastały, a tak mogły spodni używać jako szortów jeszcze ze dwa sezony. Nogawki schowałam "bo mogą się jeszcze przydać" i proszę! Przydały się!

Ozdobiłam je haftem w kolorach toreb i wyszły z nich bardzo ładne kieszonki.


Mam nadzieję, że również funkcjonalne.

Torby poszły w świat,



 a ja wróciłam do tej, którą zaczęłam robić, nim zanurkowałam w tęczy.



Tym razem poszłam w róże.

I w mandalki.



Torba jest trochę eksperymentalna, nigdy dotąd niczego (poza malutkimi kieszonkami) nie naszywałam na torby, podejrzewając, że nie jest to łatwe, sznurek nie poddaje się igle tak łatwo, jak materiał.

Ale skoro powiedziało się "A", należy powiedzieć i "B". Więc powiedziałam, a potem dodałam jeszcze "C".



Kieszonki w środku nie ma, zatrzasków też nie, jeśli trafi się ewentualny klient ustalimy wspólnie, co (i czy coś) dodać :).

A teraz kończę jeszcze torbę beżowo-morską i chyba koniec na chwilę.

Bo, wiecie. 

Jesień idzie. A razem z nią szale, mitenki i getry...

piątek, 30 sierpnia 2019

Sierpniowe zaległości, odsłona druga

Tęczową tunikę zaczęłam robić w maju.


Ubiegłego roku.

Maj ubiegłego roku był gorący, czerwiec był gorętszy, lipiec... wiadomo, ogólnie lato ubiegłego roku było upalne, wszelkie robótki gryzły mnie w palce (może poza torbami, robienie ze sznurka stosunkowo mało grzeje), tunika poszła w kąt, wszystko poszło w kąt poza rzeczami zamówionymi, i tak sobie w tym kącie pozostało.

Do czerwca.


W czerwcu sobie o niej przypomniałam, odkopałam spod zwałów innych robótek w mniejszym lub większym stanie rozpoczęcia i podjęłam męską doprawdy decyzję, że ją skończę i użyję przynajmniej raz tego lata.

I rzeczywiście skończyłam.


Nie bez trudu opracowałam jakiś rękaw, była to totalna prowizorka oraz improwizacja, modyfikowana na bieżąco w trakcie robienia,


 do prowizorki przyszyłam guziczki w kształcie kwiatuszków,


i owszem, nawet rzeczywiście użyłam kilka razy, chociaż efekt wyszedł ociupinę inny niż to, co miałam w głowie.


Ostatecznie tak jak jest - doszłam do wniosku - też może być.

W sumie :).

czwartek, 29 sierpnia 2019

Sierpniowe zaległości, odsłona pierwsza

Prośbę o wykonanie Pucia dla bobasa otrzymałam... eee... jakiś czas temu.

Pucia nie znałam. Moje dzieciomtka są już na niego za stare, jak się okazało, gdy już go poznałam.

Gdyż, o, to jest Pucio:


Pucio uczy dzieci mówić, pokazuje im świat, wydaje dźwięki, bawi się, i w ogóle jest uroczy, maluchy go kochają, i ja miałam takiego Pucia wykonać dla małego chłopczyka, żeby mógł sobie Pucia poprzytulać, pociągnąć za grzywkę i ugryźć w nos.

Natychmiast stało się co? Co? Tak, Wierny Czytelniku! Natychmiast włączyła mi się opcja "ale-ja-nie-umiem-w-zabawki!!!", ale obejrzałam sobie Pucia na licznych zdjęciach oraz w książeczkach szeroko dostępnych w księgarniach i doszłam do wniosku, że chyba dam radę. Może. Prawdopodobnie.

Nie pozwalając się ogarnąć jakże charakterystycznym dla mnie wątpliwościom i świadoma faktu, że jeśli się im poddam przyszły właściciel ma sporą szansę osiągnąć pełnoletność nim przytuli swojego Pucia, ujęłam w dłoń szydełko, przygotowałam kłębki włóczki Jeans i zabrałam się za dzierganie.


Jak się już zabrałam, to poooszło. Tułów, rączki, ubranko z literką,


buzia z wszelkimi detalami minus rumieńczyki, bo jednak Właściciel jest w wieku, w którym smakuje się świat jak najbardziej dosłownie i trochę się bałam składu farbek, których bym do rumieńczyków musiała użyć

 i Pucio wyszedł jak malowany!


 A co ważniejsze, Właściciel chyba też tak myśli :)!