Pamiętasz, Drogi Czytelniku, moją pierwszą
lalkę-chłopca? O, tego?
Wyprodukowałam ją dla małego Adasia, który od dawna już ją sobie użytkuje, zdjęcia jak zwykle wrzuciłam na bloga, nad zdjęciami pochyliła się z uwagą moja Koleżanka i, po przyjrzeniu się, zauważyła: "Słuchaj, on wygląda jak Sherlock! Tylko, że ryży! Ale jakby mu te włoski uczernić...".
Znając dobrze (no, wystarczająco dobrze) Koleżankę, a ponadto będąc bystrą z natury natychmiast się zorientowałam, że nie chodzi jej o starego, dobrego Sherlocka Holmesa w wersji, która opanowała umysły pokoleń za sprawą ilustracji Sidneya Pageta,
tylko o tego pana*
z tego serialu
i wyraziłam powątpiewanie.
Tylko włoski? A oczka, u lali okrągłe i czarne? A ten uśmiech od ucha do ucha? Eeeee, czy ja tam wiem... mi się nie wydaje...
Koleżanka, w końcu "sherlocked" nie od dziś, upierała się entuzjastycznie, że ależ no co! Żywcem! Oczka się zmieni kolorystycznie, płaszczyk doda, i będzie Sherlock jak malowanie, już ona to na pewno wie! Po czym zaczęła przygotowywać się do uczynienia Bambi Eyes, wobec których jestem bezradna :), więc szybko uznałam, ze challenge accepted i przystąpiłam do przygotowań.
Musiałoby jednakże trafić na kogoś innego, żeby te przygotowania przyjęły formę: "bierzemy szydełko i do roboty".
O, nienienienie. Ja najpierw obejrzałam dziesiątki zdjęć. Przeanalizowałam płaszczyk z przodu,
z tyłu,
i z boku,
obejrzałam jeden odcinek serialu skupiając się tylko na problemie "jak układają się loczki?" i upadłam na duchu względem możliwości wykonania zadawalającej mnie twarzy, która w oryginale pełna zdecydowanych linii i wysokich kości policzkowych, w wersji szydełkowej musi być okrągła i różowiutka, a już zwłaszcza oczu, które powinny być skośne i przejrzyste, czarne okrągłe koraliki odpadały w przedbiegach...
W temacie oczu przypomniałam sobie, że na jakimś blogu czytałam entuzjastyczne opinie o wkręcanych oczkach dla maskotek, podobno kosztownych, ale rewelacyjnych, przeryłam okoliczne sklepy, oczka znalazłam, zainwestowałam, i rzeczywiście, co prawda nadal były to oczka okrągłe, ale za to z błyskiem i wymaganą przejrzystością,
po przeanalizowaniu układania się loczków wykonałam wymaganą ich ilość i przytwierdziłam starając się w miarę możliwości układać je podobnie do loczków Właściciela, ze dwieście razy prułam i przyszywałam uśmiech, bo taki od ucha do ucha odpadał w przedbiegach, brak ust odpadał również, brak uśmiechu wyglądał okropnie i trzeba było jakiś wystylizować...
płaszcz szyłam ze dwa dni, też prując i dorabiając, prując i dorabiając, i przycinając własną ręką cekiny do odpowiedniego rozmiaru (martwiąc się przy tym, że tylko takie złote mam, a guziki u płaszcza powinny być w stonowanym, podobnym do niego kolorze),
słowem, bawiąc się szampańsko, aż wreszcie uznałam, że może być, a w każdym razie - że lepiej nie będzie
i że mój Sherlock jest gotowy do drogi (którą już przebył i trafił szczęśliwie do rąk Prawowitej Właścicielki).
PS. Ponieważ, jak wiadomo, idą święta, a tak się składa, że rok temu zrobiłam dla tej Koleżanki trzy choinki
w tym do kompletu dorobiłam trzy bombeczki w pasującej kolorystyce
ale zdaję sobie sprawę, że to był tylko dodatek, w obliczu Sherlocka blady i przezroczy, i odnotowuję fakt tylko gwoli kronikarskiej ścisłości :D.
* Wszystkie zdjęcia Benedicta Cumberbatcha pochodzą ze strony
Cumberbatchweb