To naprawdę nie jest tak, że zapał do reaktywacji bloga mię wychłódł.
Raczej było przeciwnie - panująca latem aura (jakże często upalna) dosyć skutecznie eliminowała mnie i z blogosfery, i z czynności rękodzielniczych, i ogólnie z życia, doprawdy, wystarczy zajrzeć na mojego (ledwo żywego) Instagrama, by zauważyć gwałtowny spadek rękodzielnictwa latem. Cóż robić, temperatury powyżej trzydziestu stopni skutecznie wyłączają mnie z życia od zawsze.
A potem nadszedł wrzesień (tak! REKORDOWO CIEPŁY!!!), a wraz z nim - początek roku, serie wywiadówek, spotkań Rad Rodziców, dłuuuugich ciągów serwowanych z zaskoczenia "mamo, a ja muszę na jutro...", i blogosfera sobie nadal beze mnie dogorywała, ale przynajmniej wieczorami zaczynałam coś tam dziergać, bo szydełko przestało mi się ślizgać w spoconej dłoni.
Zaś po wrześniu przyszedł październik, i jeśli komuś się wydaje, że posiadanie dziecięcia-studenta uwalnia rodziców od trosk i siwienia owłosienia, to znaczy że nie docenia Potomka Starszego i rzadkiej umiejętności robienia wokół siebie zamieszania, którą ten dysponuje w ilościach ponadwymiarowych.
Ale przynajmniej mogłam skończyć coś, co zaczęłam robić wiosną.
Na przykład chustę "Champs Elysees".
Która była co prawda przewidziana - ze względu na optymistyczną kolorystykę - na chustę wiosenno-letnią...
...ale może się ostatecznie okazać idealną - ze względu na optymistyczną kolorystykę (oraz włóczkę merynosowo-akrylową) chustą jesienną.
Gdyż co jak co, ale szaroburość, smutność i ponurość nam w niej nie grozi!
(Dane techniczne - włóczka - Swing 607 "Amazing Summer", 1600 m (plus Baby Swings na brzeg) od @liloppi_
Wzór Champs Elysees od @skladrekodziela ).