niedziela, 27 października 2013

Święto Balona w październiku

Wiem oczywiście, że Święto Balona ma miejsce... kiedy indziej. Zdaje się, w kwietniu, albo w marcu, w każdym razie na wiosnę, gdy jest ciepło i przyjemnie, chociaż jakby się tak oddać wspomnieniom oraz wykonać rzut oka za okno mogłoby się okazać, że o wiele rozsądniej byłoby obchodzić Dzień Balonów dziś, a nie w marcu (a nawet kwietniu) tego roku.

Bez względu na to jednak, kiedy to święto ma miejsce, w Domu w Dziczy obchodzimy je dziś, ponieważ ukończyłam Balonową Zabawkę Nad Dziecięce Łóżeczko (które się po angielsku nazywa "mobile" i, niestety, muszę przyznać, że to jest nazwa, która najbardziej mi odpowiada bez względu na niechęć do nadużywania anglicyzmów).


Ujrzałam taką, hm, huśtawkę gdzieś w internecie, poszperałam, znalazłam tutorial, po czym absolutnie wszystko zrobiłam zupełnie inaczej, po swojemu :D, począwszy od zawieszenia balonów na kijku (na zdjęciu widocznym w charakterze fragmentu na samej górze), nie na kółeczku (nigdzie nie mogłam stosownego znaleźć, cóż począć),


poprzez "otulinę" baloników, bardziej w stylu moich własnych bombek, chociaż - celowo - mniej barwną,


aż po koszyczki, wymyślone osobiscie od "A" do "Y" (bo "Z" to ten zygzakowaty szlaczek u góry koszyczka, pożyczony z tutoriala,


po czym pozostało mi tylko poszukać odpowiednich pasażerów, co paradoksalnie okazało się zadaniem najtrudniejszym, bo wszyscy kandydaci byli albo za mali, albo za duzi, by wleźć do koszyczków :),



oraz wymyślić, gdzie rzecz powiesić, bo, jak się łatwo domyślić, z nadmiaru Dzieciątek nie mogła ona wisieć nad jednym łóżeczkiem (a podzielić na cztery się nie dała :)).

PS. Źródło inspiracji uczciwie zamieszczam na wypadek, gdyby ktoś chciał się również twórczo zainspirować (względnie po prostu uczciwie i krok po kroku z niego skorzystać :)).

niedziela, 20 października 2013

Herbaciano

Pierwszą puszkę herbaty Twinings dostałam jakiś czas temu od Teściowej. Pewnie trochę w ramach eksperymentu, jako, że Teściowa zna mnie jako herbatoholiczkę, a i uznanie Pana Małżonka dla tego napoju tajemnicą stanu nie jest.


Herbata okazała się świetna, z radością odkryłam, że wiele jej rodzajów zdobi półki w markecie "Piotr i Paweł" i zaczęłam wypróbowywać różne smaki i mieszanki, w ramach prezentu dla samej siebie nabywając puszkę-dwie na miesiąc, po czym bardzo szybko odkryłam, że herbata ta ma jedną, dość istotną wadę.

Kupić ją można tylko w puszkach (przynajmniej w tym sklepie, który nawiedzam pchana herbacianym szałem).

Świetnie co prawda rozumiem, czemu, tym niemniej oznacza to, że ilość puszek w moim domu zaczęła rosnąć zastraszając. Rozdawałam je na prawo i lewo, dzieciom ku zabawie, własnej Mamusi do trzymania w nich innych herbat, sama też w nie przesypywałam herbaty nie tak eleganckie i do tej pory trzymane smutno w jakichś pudełeczkach, lub też, przeciwnie, wyjątkowo wręcz rasowe i do tej pory trzymane w specjalnych, szczelnych słoiczkach. I tak przesypując, powzięłam pomysł.

Pomysł ubrania puszek w jakieś wdzięczne ubranka.

W ubrankach widziałam już i kubki, i szklanki, i dzbanki na kawę i herbatę, więc czemu nie puszeczki?

Każda w innym kolorze, każda z opisem, jaką zawiera herbatę, każda w wersji nadającej się na prezent nawet tylko jako sama puszka, bez zawartości.

I w ramach weekendowego odpoczynku od bombek (święta w końcu idą, i owszem, ale dość powoli i między nimi a chwilą obecną leży jeszcze parę weekendów, które będzie można przeznaczyć na "dobombkowanie" rodziny i okolic) machnęłam ubranka na herbaciane puszki.


















I teraz moim herbatom jest ciepło i przytulnie, i żadna zima im niestraszna :D!

poniedziałek, 14 października 2013

Święta nadal idą oraz o pewnej sesji :)

Do świąt jest już o cały tydzień bliżej, a ponieważ Pompony nadal uprzejmie śpią przed obiadem, niekiedy całkiem długo, udało mi się po raz kolejny upiększyć ten świat za pomocą poczynienia drugiego zestawu bombek, tym razem w czerwieniach i bielach (przełamanych różem tu i ówdzie, z braku odpowiedniej liczby odcieni czerwonego),


a udało mi się zdążyć w czasie pomponiej drzemki, ponieważ największa trudność, czyli takie przeliczenie i ostateczne ustalenie liczby oczek, by opracować odpowiedni wzór dla bombek w trzech rozmiarach, czyli najbardziej pracochłonna część roboty, została wcześniej opracowana przy okazji produkowania bombek niebieskich.

Czerwone robiło się znacznie szybciej.


Bardziej pracochłonne było produkowanie w każdej wolnej chwili tygodnia zestawu choinek w czerwieni, i aż dziw, że wyszły one do czegoś podobne, jeśli weźmie się pod uwagę, że były wykonywane metodą "przyszywamy koralik, robimy przerwę na ugotowanie owsianki, przyszywamy koralik, przerwa na wysadzenie na nocnik, przyszywamy koralik, przerwa na pomoc w lekcjach, przyszywamy koralik, ranjulek, to już ta godzina?! czas iść lulu!", a nazajutrz "przyszywamy koralik..."


W międzyczasie Właścicielka Tańczących Ptasząt zrobiła mi niespodziankę i zaprezentowała serię zdjęć w aranżacjach ludowych, które mnie zachwyciły. Zachwycona ja uzyskałam Jej zgodę, by kilka tych zdjęć pokazać na blogu (zdjęcia podpisane są moją parafką również za zgodą ich Właścicielki).




Po prostu ma się wrażenie, że to zupełnie inne ptaki, specjalnie przygotowane dla wpasowania ich w ludowe klimaty!

A na koniec, ku wspomnieniu lata, jeszcze jedno zdjęcie.


Tańczące Ptaki na wakacjach :).


poniedziałek, 7 października 2013

Gdyż idą święta, część pierwsza (i nie ostatnia)

No bo idą, prawda? Pewnie, ze prawda. A że dla większości ludzi są jeszcze ho, ho, jak daleko to już trudno, gratuluję większości ludzi i im zazdroszczę (no, czasami zazdraszczam), moje święta właśnie zaczęły iść, bo gdyby one zaczęły iść wtedy, co u tej większości ludzi, to by na sto procent nie doszły.

Względnie w przedświąteczny poranek obudziłabym się może i z upieczonymi pierniczkami, może nawet i domkiem z pierników, na pewno z tradycyjną, orzechową struclą, może miałabym i prezenty pokupowane, i choinkę nabytą, ale ozdoby na tę choinkę miałyby postać połowy takiej oto bombeczki,


a tak to mają postać trzech.

To znaczy, właściwie nie mają, bo niebieskie bombeczki nie pasują mi kompletnie do niczego i pewnie staną się prezentem dla kogoś, komu pasują (albo też nie pasują, ale nie będzie mógł tego powiedzieć i będzie zmuszony z racji odebranego w dzieciństwie starannego wychowania odgrywać zachwyt i wdzięczność),


a skoro będą musieli i tak tę wdzięczność odgrywać, to im jeszcze zestaw choinkowy do kompletu wykonałam, o:


i teraz tylko muszę się zastanowić, kto na tego blogi nie wchodzi, nawet na głównego, o tej biednej, smutnej sierotce nie wspominając, bo tylko dla takiego kogoś zestaw bombeczkowo-choikowy byłby niespodzianką...

A sama przystąpię do produkcji bombeczek w innych kolorach (korzystając z drzemki Pomponów, co ja zrobię, nieszczęsna, jak one wreszcie przestaną spać w dzień?!)...