piątek, 10 maja 2019

Kotcyk na (trochę) różowo

Jako mistrzyni w prowadzeniu tego bloga, błyskawica, dbająca o kontakt z Czytelnikami wzorowa blogerka i w ogóle zamiast od razu pokazać także drugi kotcyk odczekałam dłuższą chwilę, pozwoliłam zapomnieć, że taki bloguś jak ten w ogóle istnieje, a teraz wszystkich zaskoczę wpisem :D. To jest taka... eeee... nowa metoda influencerska, tak sobie będę powtarzać i, ukoiwszy sumienie, przechodzę do ad remu.

Pierwszy kotcyk był niebieski, drugi kotcyk miał być różowy, ale nie nazbyt dobitnie, bo Właścicielka właśnie wyrasta z fazy różu, a i pokój ma elementy fioletowe z zielenią.

Wybrawszy stosowne włóczki


wybrałam też kota,


po czym po dłuższej chwili pracowitego produkowania, gdy kotcyk był już gotowy


pozostało tylko go ometkować,


złożyć,


to znaczy nie, zanim go złożyłam należało go obfocić w towarzystwie starszego braciszka,


z profila, do góry nogami, z metkami i bez, jak w duszy gra, fantazja podpowiada, a sprzęt fotograficzny (nie najlepszy, oględnie mówiąc) i warunki atmosferyczne (kapryśne) pozwalają,


a dopiero potem spakować


 i wysłać, bardzo się starając, by na pewno zdążyły dotrzeć do miejsca przeznaczenia przed Wielkanocą, co się szczęśliwie udało.

Zas z dobrze poinformowanych źródeł wiem, że się nawet całkiem spodobały...