czwartek, 31 sierpnia 2017

Małe misie dwa

Oczywistym dla każdego, kto mnie minimalnie zna jest, że gdy wykonałam jednego malutkiego misia i uznałam, że to super zabawa, wręcz lepsza, niż wykonywanie większych misiów, to na jednym nie poprzestanę i natychmiast zacznę mu dorabiać rodzeństwo.

Co też istotnie nastąpiło.

Chyba już nazajutrz zaczął powstawać Malutki Miś Numer Dwa.


Malutki Miś Numer Dwa był różowy (no, biały w serduszka) i, jako się rzekło, malutki, taki malutki, że nawet pozujący z nim do zdjęcia klucz był od niego większy.


Ozdóbki i dodatki zaś miał w dystyngowanych szarościach, żeby nie było zbyt cukierkowo ;).


Malutki Miś Numer Trzy był turkusowy (co za świetny pomysł swoją drogą, takie małe misie, nareszcie można wykorzystać rękawy dziecięcych polarków, z których przodów i tyłów uszyło się już duże misie i inne kotki!)...


... z dodatkami zimowymi, i w ogóle zimowy w wyrazie.


Oba Malutkie Misie wywędrowały razem do swojego nowego domu i obecnie są narodowości belgijskiej.


A ja nie powiedziałam w kwestii malutkich Misiów ostatniego słowa, ale chwilowo pochłonęła mnie nowa zabawa.

O której... we wrześniu :).

czwartek, 24 sierpnia 2017

Kolory ziemi oraz misie z konikami

Jak wspomniałam w poprzednim poście, koniec (chwilowo) z odzieżą na blogu, koniec (chwilowo) z dużymi projektami, wracam (chwilowo) do drobiażdżków i - excusez - dupereli, by nadrobić zaległości, których jest, zaprawdę, cała masa.

Nadrabianie zaległości zaczynam od konika w kolorach ziemi (z odrobiną niebieskiego).


Konik brązowy powstał na fali mojego zmęczenia kolorami intensywnymi i wibrującymi, które mnie czasem napada.


Rzadko jednak, bo - ubierając się zazwyczaj w kolory stonowane - odczuwam częścią mojej duszy, która jest meksykańsko-hiszpańsko-arabsko-ludowa potrzebę wściekłych kolorów i wzorów.

Poza stonowanymi kolorami konik obfituje jednak w typowe dla wszystkich moich koników dzwoneczki,


frędzelki, dzyndzelki i inne wisiorki.


Poza konikiem w kolorach ziemi wykonałam jednakże również coś, co - uwaga! uwaga! - zapowiedziałam ROK TEMU.

Co daje pojęcie o moim zdyscyplinowaniu jako blogerki rękodzielniczej, nieprawdaż.

Najstarsi Czytelnicy tego bloga być może pamiętają misiowy szał, który tu wspomniany rok temu panował.

I otóż mój własny Pan Małżonek na fali tego szału zaczął marudzić, że on chce misia. Misia chce. Ale nie jakiegoś wielkiego, nienienie. On chce malutkiego misia. Takiego, żeby mógł za breloczek robić.

Cóż było robić. Skoro Głowa Domu sobie życzyła, należało życzenie Głowy Domu spełnić.

I tak powstał mój Pierwszy Maleńki Miś (w kolorach ziemi).


Miś miał szaliczek i łatki z przodu,


łatki z tyłu, i wszystkie detale, które mieli jego starsi i więksi bracia,


tyle, że był naprawdę nieduży.

A konkretnie w porównaniu ze zwykłymi misiami wyglądał tak:


Od roku wisi przy panamałżonkowych kluczykach samochodowych, w związku z tym był z nami wszędzie - na wyjazdach wakacyjnych, feriowych, towarzyskich, weekendowych i normalnych, codziennych, zaliczył masę przygód i jest żywym dowodem, ze istotnie można go prać i czyścić, bez uszczerbku na jego urodzie i fasonie.

A ja natychmiast przystąpiłam do dalszej produkcji misiowych breloczków.

O czym wkrótce.

NAPRAWDĘ wkrótce :).

środa, 16 sierpnia 2017

Lato wszędzie, czyli spódnica trzecia

Trzecią spódnicę zaczęłam robić jako pierwszą, zimą, po nabyciu włóczki, która była titititi, taka śliczna, i co prawda jej nie potrzebuję, ale kupię i potem się zastanowię, co z niej zrobić, co ja będę bywalczyniom tego bloga tłumaczyć stan, które same na pewno dobrze znają.

No więc nabyłam włóczkę drogą kupna i robiłam z niej pasek, coraz dłuższy i dłuższy i dłuższy...


bo już w jego połowie wiedziałam, co z niego będzie, tylko szczegóły miałam niedopracowane.

Gdy pasek był odpowiedniej długości (i w zasadzie nie był paskiem, tylko mógł robić za spódniczkę mini) wygrzebałam z zapasów moją ukochaną lnianą włóczkę Bodrum
i przystąpiłam do dorabiania do spódniczki mini stosowny koronkowy dół...


... a gdy po jakimś - wcale nie tak długim, jak by się mogło wydawać, czasie - dół był gotowy pozostało tylko machnąć paseczek...


i już się miało trzecią letnią spódniczkę.


Trochę nieprzezroczystą, a trochę przezroczystą,


mniej więcej taką samą z przodu i z tyłu,


którą można podziwiać na modelce... to znaczy, modelkę przezentującą którą można podziwiać ostatni raz,


bo ta spódnica to ostatni ciuch*, jaki miałam na warsztacie i po zaprezentowaniu go zamierzam wrócić do koników, kotków, słoników i koszyczków, które czekają w długaśnej kolejce, niecierpliwie przebierając nóżkami!


*właśnie sobie przypomniałam, że jestem na etapie przerabiania swetra metodą "jak mi się przypomni to zrobię parę rządków", pocieszając się przy tym myślą, że na przedstawianie tutaj swetra mam jeszcze całą jesień i zimę... tak czy inaczej wychodzi na to, że przedostatni.