Jakiś czas temu gdzieś tam, nie bardzo już pamiętam gdzie, natknęłam się na ten komin:
czekające swego przeznaczenia. Przeznaczenia, które oto właśnie przemówiło.
I rzeczywiście, po kilku dniach intensywnego dziergania uznałam, że - aczkolwiek nie tak piękny jak oryginalny - mój komin, pierwszy w życiu, też da się oglądać i nawet nosić,
i uspokojona tą konstatacją spokojnie zabrałam się do dorabiania do komina pasujących mitenek, które nosić będzie można albo na gołych dłoniach
lub też, w wypadku nadejścia szczególnie lutych mrozów, na rękawiczce jako dodatkową warstwę docieplającą.
A gdy miałam zrobiony komin i mitenki
dorobiłam jeszcze czapeczkę z chwościkiem
i teraz mogę spokojnie i z podniesionym czołem czekać na zimę.
A ponieważ ostatnio zdjęcia z modelem zyskały na tym blogu zachęcający poklask, proszę, prezentuję - oto Model spowity w dzieło rąk swej matki.
Zrobiłabym mu także zdjęcie w czapeczce, ale, niestety, spada mu ona na nos i byłoby to tylko zdjęcie komina spotykającego się z czapeczką i małym fragmentem brody Potomka Starszego pomiędzy :).
![]() |
Źródło |
i doznałam zachwytu oraz przeczucia, że powinnam, ale to bezwzględnie powinnam sobie zrobić coś podobnego. Wczytując się we wzór odkryłam, że komin ze zdjęcia jest robiony cieniowaną włóczką Dropsa i oddałam się pohamowywaniu wyjącego w mojej duszy przeświadczenia, że muszę! ależ absolutnie! muszę, już natychmiast! po prostu muszę tę włóczkę nabyć, bo rzecz robiona czymkolwiek innym nie będzie wystarczająco efektowna.
Po wewnętrznej walce niechętnie uznałam jednak, że owszem, włóczka jest bardzo piękna i robione z niej rzeczy też, ale kupować jej nie trzeba, a nawet się nie powinno, skoro ma się we własnym składziku liczne kłębuszki
czekające swego przeznaczenia. Przeznaczenia, które oto właśnie przemówiło.
I rzeczywiście, po kilku dniach intensywnego dziergania uznałam, że - aczkolwiek nie tak piękny jak oryginalny - mój komin, pierwszy w życiu, też da się oglądać i nawet nosić,
i uspokojona tą konstatacją spokojnie zabrałam się do dorabiania do komina pasujących mitenek, które nosić będzie można albo na gołych dłoniach
lub też, w wypadku nadejścia szczególnie lutych mrozów, na rękawiczce jako dodatkową warstwę docieplającą.
A gdy miałam zrobiony komin i mitenki
dorobiłam jeszcze czapeczkę z chwościkiem
i teraz mogę spokojnie i z podniesionym czołem czekać na zimę.
A ponieważ ostatnio zdjęcia z modelem zyskały na tym blogu zachęcający poklask, proszę, prezentuję - oto Model spowity w dzieło rąk swej matki.
Zrobiłabym mu także zdjęcie w czapeczce, ale, niestety, spada mu ona na nos i byłoby to tylko zdjęcie komina spotykającego się z czapeczką i małym fragmentem brody Potomka Starszego pomiędzy :).