Zima była uprzejma sypnąć śniegiem i przymrozić mroziskiem, i w ten sposób przypomniała mi, że na pokazanie na blogu od roku czeka Dzieło, które dosłownie ratuje mi życie w mroźne poranki i dni (i stąd użyta z szacunkiem wielka litera).
Szal z alpaki.
Alpaka zawitała do Domu w Dziczy przy okazji robienia tego swetra, a że po wykonaniu wszystkich granny squares zostało jeszcze całkiem sporo ponapoczynanych motków wymyśliłam, że zrobię z nich dużą szlo-chustę.
W paseczki, żeby wykorzystać te wszystkie ponapoczynane motki i nie przejmować się, jak mi któryś skończy się niespodziewanie w połowie rządka.
Oczywiście dość szybko okazało się, że tak uroczo to nie będzie, moja fantazja kazała paseczkom układać się w określony sposób, więc o brakowaniu włóczki nie mogło być mowy, pozamawiałam kolejne moteczki i w sumie szal i sweter kosztowały mnie majątek, całe szczęście, że produkcja została rozłożona na prawie trzy lata, bo inaczej poszłabym z torbami.
Mam tylko nadzieję, że efekt wart był wysiłku.
W dodatku zastosowałam odkrywczą metodę pod roboczym tytułem Wszystko, Żeby Tylko Nie Wszywać Milionów Nitek.
Nitki otóż pozostawiałam, zamiast je wszywać i po skończeniu szala powiązałam je w frędzle.
I voila.
Jest i wygląda o wiele lepiej niż na zdjęciach.
Oraz - a musze wyznać, że niekoniecznie wierzyłam we wszystkie zapewnienia producenta o tym, jak ta wełna grzeje i w ogóle - muszę posypać głowę popiołem i przyznać, że tak.
Grzeje jak szalona.
Dzięki bogom za alpaki!
Szal z alpaki.
Alpaka zawitała do Domu w Dziczy przy okazji robienia tego swetra, a że po wykonaniu wszystkich granny squares zostało jeszcze całkiem sporo ponapoczynanych motków wymyśliłam, że zrobię z nich dużą szlo-chustę.
W paseczki, żeby wykorzystać te wszystkie ponapoczynane motki i nie przejmować się, jak mi któryś skończy się niespodziewanie w połowie rządka.
Oczywiście dość szybko okazało się, że tak uroczo to nie będzie, moja fantazja kazała paseczkom układać się w określony sposób, więc o brakowaniu włóczki nie mogło być mowy, pozamawiałam kolejne moteczki i w sumie szal i sweter kosztowały mnie majątek, całe szczęście, że produkcja została rozłożona na prawie trzy lata, bo inaczej poszłabym z torbami.
Mam tylko nadzieję, że efekt wart był wysiłku.
W dodatku zastosowałam odkrywczą metodę pod roboczym tytułem Wszystko, Żeby Tylko Nie Wszywać Milionów Nitek.
Nitki otóż pozostawiałam, zamiast je wszywać i po skończeniu szala powiązałam je w frędzle.
I voila.
Jest i wygląda o wiele lepiej niż na zdjęciach.
Oraz - a musze wyznać, że niekoniecznie wierzyłam we wszystkie zapewnienia producenta o tym, jak ta wełna grzeje i w ogóle - muszę posypać głowę popiołem i przyznać, że tak.
Grzeje jak szalona.
Dzięki bogom za alpaki!
![]() |
źródło |