Nieprzesadnie często, ale jednak czasem zdarza mi się popełnić jakieś Dzieuo na zamówienie, zazwyczaj dla jakiejś Czytelniczki bloga, której któryś z maniakalnie produkowanych przeze mnie Cosiów wpadnie w oko i zapragnie Ona (ta Czytelniczka) z jakiegoś powodu mieć takiego samego :).
Takie zamówienie z uczuciem produkuję, starając się, by nie zajęło mi to tyle czasu, co, na przykład, bycie w ciąży, wysyłam, czekam na potwierdzenie, że rzecz bezpiecznie i w terminie dotarła do Właścicielki, a następnie pytam, czy mogę efekt swej pracy pokazać na blogu, Właścicielka zaś zgadza się lub nie (ale zazwyczaj się zgadza :)).
Jedno z pierwszych zamówień dotyczyło osłonek na doniczki, o, takich:
to znaczy te to są akurat moje osłonki, które produkowałam podczas tej psychopatycznie długiej zimy, którą wszyscy się, ekhm, cieszyli tego roku, żeby sobie przypomnieć, że wiosna istnieje i jakie ma kolory. Czytelniczka poprosiła o osłonki w odcieniach szaro-fuksja-różowych, ponieważ Nasz Klient Nasz Pan :), wyprodukowałam cztery osłonki w wymaganych odcieniach,
które, jak twierdzi Właścicielka (a nie ma powodu, by jej nie wierzyć przecież :)), pasują do wnętrza, podobają się i dobrze jej służą.
Kolejna Czytelniczka zamówiła laleczkę z tego wpisu i dwa dywaniki, wskutek czego naczekała się, że ho, ho, nie, żeby dywaniki robiło się jakoś szczególnie długo, no, ale najpierw trzeba było zamówić włóczkę, potem je wydziergać, a jak się je miało już wydziergane i nawet zapakowane, Rodzinny Pojazd po raz kolejny nawalił i ujrzałam się uwięzioną w Domu w Dziczy na bogowie wiedzą jak długo, z dala nawet od okolicznego sklepu spożywczego, o Cywilizacji z jej udogodnieniami w postaci licznych budynków Poczty Polskiej rozsianych po okolicy nie wspominając.
Natychmiast po uwolnieniu jednakże wysłałam i dywaniki, i lalkę w podróż, która przebiegła w jak najbardziej zadowalający sposób (i nawet w zadowalającym tempie), i przesyłka bezpiecznie i radośnie dotarła do rąk Właścicielki.
Aniołki pokazuję (całkowicie wbrew swoim zwyczajom) zanim Właścicielka dostała je do rąk własnych tylko dlatego, że wie doskonale, że spoczywają one bezpiecznie zapakowane w kopertę w domu mej własnej Matki, skąd Właścicielka odbierze je sobie osobiście, omijajac rafy Poczty Polskiej,
ale zgodę na prezentację uprzednio wyraziła, oczywiście, bo bez niej bym się nie ośmieliła niczego tu pokazywać :).
Ostatnie zamówionko, czyli lalka-chłopczyk
ma już znacznie bardziej zaawansowaną formę, no, ale jej zdjęcia ujrzą światło dzienne na tym blogu w chwili, gdy produkt finalny dotrze do Zamawiającej (jeśli, oczywiście, i Ona zgodzi się na prezentację).
Zaś poza zamówieniami w wolnej chwili, czyli w ogrodzie, pod brzozami, co popołudnie, niespiesznie produkuję narzutę na fotel (banalny, prosty wzór, umożliwiający dzierganie bez liczenia oczek i jednoczesne nie spuszczanie własnego oczka z Ukochanych Potomków, szalejących w okolicy), bo na tę kupioną dwa lata temu patrzeć już nie mogę.
Do prezentacji po ukończeniu.
Czyli kiedyś tam :D.
Takie zamówienie z uczuciem produkuję, starając się, by nie zajęło mi to tyle czasu, co, na przykład, bycie w ciąży, wysyłam, czekam na potwierdzenie, że rzecz bezpiecznie i w terminie dotarła do Właścicielki, a następnie pytam, czy mogę efekt swej pracy pokazać na blogu, Właścicielka zaś zgadza się lub nie (ale zazwyczaj się zgadza :)).
Jedno z pierwszych zamówień dotyczyło osłonek na doniczki, o, takich:
to znaczy te to są akurat moje osłonki, które produkowałam podczas tej psychopatycznie długiej zimy, którą wszyscy się, ekhm, cieszyli tego roku, żeby sobie przypomnieć, że wiosna istnieje i jakie ma kolory. Czytelniczka poprosiła o osłonki w odcieniach szaro-fuksja-różowych, ponieważ Nasz Klient Nasz Pan :), wyprodukowałam cztery osłonki w wymaganych odcieniach,
które, jak twierdzi Właścicielka (a nie ma powodu, by jej nie wierzyć przecież :)), pasują do wnętrza, podobają się i dobrze jej służą.
Kolejna Czytelniczka zamówiła laleczkę z tego wpisu i dwa dywaniki, wskutek czego naczekała się, że ho, ho, nie, żeby dywaniki robiło się jakoś szczególnie długo, no, ale najpierw trzeba było zamówić włóczkę, potem je wydziergać, a jak się je miało już wydziergane i nawet zapakowane, Rodzinny Pojazd po raz kolejny nawalił i ujrzałam się uwięzioną w Domu w Dziczy na bogowie wiedzą jak długo, z dala nawet od okolicznego sklepu spożywczego, o Cywilizacji z jej udogodnieniami w postaci licznych budynków Poczty Polskiej rozsianych po okolicy nie wspominając.
Natychmiast po uwolnieniu jednakże wysłałam i dywaniki, i lalkę w podróż, która przebiegła w jak najbardziej zadowalający sposób (i nawet w zadowalającym tempie), i przesyłka bezpiecznie i radośnie dotarła do rąk Właścicielki.
Aniołki pokazuję (całkowicie wbrew swoim zwyczajom) zanim Właścicielka dostała je do rąk własnych tylko dlatego, że wie doskonale, że spoczywają one bezpiecznie zapakowane w kopertę w domu mej własnej Matki, skąd Właścicielka odbierze je sobie osobiście, omijajac rafy Poczty Polskiej,
ale zgodę na prezentację uprzednio wyraziła, oczywiście, bo bez niej bym się nie ośmieliła niczego tu pokazywać :).
Ostatnie zamówionko, czyli lalka-chłopczyk
ma już znacznie bardziej zaawansowaną formę, no, ale jej zdjęcia ujrzą światło dzienne na tym blogu w chwili, gdy produkt finalny dotrze do Zamawiającej (jeśli, oczywiście, i Ona zgodzi się na prezentację).
Zaś poza zamówieniami w wolnej chwili, czyli w ogrodzie, pod brzozami, co popołudnie, niespiesznie produkuję narzutę na fotel (banalny, prosty wzór, umożliwiający dzierganie bez liczenia oczek i jednoczesne nie spuszczanie własnego oczka z Ukochanych Potomków, szalejących w okolicy), bo na tę kupioną dwa lata temu patrzeć już nie mogę.
Do prezentacji po ukończeniu.
Czyli kiedyś tam :D.
Ależ apetyczny kolor mają dywaniki!
OdpowiedzUsuń