sobota, 16 grudnia 2017

Koszyczki

Jako świeża użytkowniczka Instagrama (Instagram zresztą to ZUO, miejsce pełne pokus i różnych różności, na które niewinny człowiek by się nigdzie nie natknął, oraz małych firemek założonych przez natchnionych wizjonerów oraz wizjonerki, kochających to co robią i umiejętnie kuszących niewyżytych rękodzielników, takich jak niżej podpisana na przykład) spędzałam tam na początku tego roku sporo czasu i  one musiały mi się po prostu rzucić w oczy.

Rzeczy robione z tzw. włóczki T-shirtowej, czyli grubego włókna (a raczej pasków) pochodzących z recyclingowanej odzieży bawełnianej.

Były to głównie dywaniki i koszyczki, a że dywanik (a nawet kilka) już w swym życiu popełniłam postanowiłam spróbować zrobić koszyczek.

Jak pomyślałam, tak zrobiłam - wykonałam na wielkanocny (tak, to jeden z tuzina Bardzo Zaległych Postów o Bardzo Zaległych Pracach, które powinnam pokazywać tak z miesiąc codziennie, aby wygrzebać się z zaległości) prezent zestaw dwóch koszyczków dla mojej Teściowej, która trzy czwarte roku spędza na Mazurach w małej chatynce, którą to chatynkę przyozdabia namiętnie rękodziełem i rzeczami wygrzebanymi na targach staroci.




Uznałam, że moje koszyczki będą do jej kolekcji całkiem dobrze pasować, a w dodatku są praktyczne i mogą służyć do czegoś więcej niż zbieranie kurzu.




Robienie koszyczków spodobało mi się na tyle, by machnąć jeszcze zestaw dwóch kolejnych, dla mojej mamy.





Która co prawda nie ma chatynki na Mazurach, ale dzieli z moją Teściową namiętność do rękodzielnych drobiazgów i targów staroci oraz wszelkiego rodzaju bibelotów.




Tak się przy okazji złożyło, że w okolicy Wielkanocy właśnie napisała do mnie Czytelniczka.

Miła Czytelniczka pisała, że obie z Córką czytują mojego bloga macierzystego i z przyjemnością oglądają bloga robótkowego (zapewne one własnie robią mi całą ilość wejść :)), Córka wychodzi za mąż w sierpniu i Czytelniczka wymyśliła, że zamówi u mnie coś. Cokolwiek. Jej Córka zawsze wyrażała opinię, że chętnie przygarnęłaby coś wykonanego moją ręką i Mama postanowiła zrobić jej taką niespodziankę.

Mail był wzruszający z wielu powodów, przejęłam się szalenie, jednakże ilość informacji zawierał skąpą. Czytelniczka po prostu ucieszyła się, że jestem skłonna coś dla Jej Córki wykonać i było jej najzupełniej obojętne, co. Ja zaś natychmiast ujrzałam oczyma duszy wspomnianą Córkę dogłębnie rozczarowaną tym nie-wiadomo-czym, bo przecież ja zupełnie nie wiem, co to nie-wiadomo-co mogłoby być!

Ponieważ jednak byłam na etapie dziergania koszyczków pomyślałam, że koszyczki to nie byłby zły pomysł ze wspomnianych wyżej powodów. Praktyczne są, a jak się nie spodobają można je komuś oddać i ten ktoś może ich używać, a nie rzucić w kąt jako totalny niepotrzebnik.

Koszyczki zrobiłam trzy, mieściły się w sobie jak matrioszki, Czytelniczce przypadły do gustu, przed wysłaniem ich w drogę obfotografowałam je, po czym mój Drogi Mąż błyskotliwie zaktualizował mi telefon, co zaskutkowało pożarciem wszystkich zdjęć, i jedyna fotka, jaka mi się ostała jest blada i niedoświetlona.


Zapewniam, że koszyczki wyglądały lepiej w realu. Dorzuciłam do nich serduszka (tak, moja natura Producentki Niepotrzebników jest silniejsza niż wszelki rozsądek),


(nawiasem mówiąc zdjęcia serduszek też zostały pochłonięte przez Wraży Telefon, to jedno, które się ostało szczęśliwie wrzuciłam na Instagrama), wysłałam i z drżeniem serca czekałam na werdykt.

Po pewnym czasie otrzymałam od Panny Młodej przemiłego maila z podziękowaniami i zdjęciami (autorami których jest firma WDuecie), na których widnieje także mój koszyczek (ten największy), który na ślubie służył do zbierania listów i telegramów z życzeniami.

Jako, że uzyskałam zgodę na ich publikację, z przyjemnością je tu prezentuję:




Było mi niezwykle miło uczestniczyć w tak pięknym dniu, choćby tylko bardzo per procura :).



A jeśli chodzi o dzierganie grubaśności to następnie przyszła kolej na SZNUREK.

O czym wkrótce.

6 komentarzy: